Larmer Tree Festival 2013

Trzytygodniowa cisza na blogu to coś, na co dobry bloger nie powinien sobie pozwolić. Dokładnie sama nie wiem co było przyczyną mojej nieobecności, ale podczas tej przerwy nazbierało się wiele rzeczy, o których chciałabym napisać w kolejnych dniach. Przede wszystkim zacznę od największej z nich, a mianowicie cudownego Larmer Tree Festival.

O festiwalu dowiedziałam się lipcowej upalnej nocy z wiadomości mojego znajomego na facebooku. Podesłał mi on linka z informacją, że do pewnego festiwalu potrzeba większej ilości wolontariuszy i napisał, że fajnie by było jakbym się pojawiła. Wiedziałam, że takim przygodom nie mówi się „nie” i następnego dnia rano gnałam na rowerze na pocztę, aby doręczyć moje zgłoszenie na stewardessę. Aby upewnić się czy mnie przyjmą wymieniłam jeszcze maile z osobą zajmującą się rekrutacją i po paru dniach dostałam pozytywną odpowiedź o przyjęciu.

DSC_0564

festiwal czas zacząć

Na miejscu pojawiłam się w czwartek, 18 lipca i od razu wiedziałam, że będzie cudownie. Pogoda dopisywała od dwóch tygodni, wszędzie było dużo ciekawych twarzy, kolorowe namioty, miły nastrój i ogólnie moje pozytywne nastawienie.  Festiwal znajduje się 30 minut drogi od mojego miasteczka, a mój znajomy zaoferował mi podwiezienie. Po drodze zgarnęliśmy jeszcze jednego couchsurfera i wspólnie dotarliśmy na miejsce około południa. Szybko zadzwoniłam do mojego znajomego, tego, który poinformował mnie o całym festiwalu, i który zaoferował mi miejsce w namiocie. Tak naprawdę był jedyną osobą, którą tam znałam, a to było dobrą motywacją do poznawania nowych osób. Kiedy zostawiłam swoje rzeczy w namiocie wybraliśmy się wspólnie na obchód dookoła festiwalowego miasteczka. Oczywiście zabrałam aparat, więc teraz przyszedł czas na część fotograficzną.

Jak przystało na dobry festiwal, nie może zabraknąć hippie kolorowych straganów.

DSC_0566

A także namiotowych miejsc spotkań.

DSC_0573

Po jednym okrążeniu dookoła straganowego miasteczka wybraliśmy się pod scenę główną i znajdującą się tuż obok scenę ogrodową, którą możecie podziwiać na zdjęciu poniżej. Właściwie cały festiwal odbywa się co roku w posiadłości Larmer Tree, która na czas poza festiwalowy przemienia się w zwykłe domostwo z ogrodem z pawiami.

DSC_0581

A oto cała nasza wędrująca czwórka, chłodząca się w cieniu po upalnym spacerze.

DSC_0582

Po jakimś czasie dosiadło się do nas więcej ludzi z dzieciakami.

DSC_0585

A kiedy sobie tak siedzieliśmy i odpoczywaliśmy, pojawił się znikąd człowiek-paw.

DSC_0593

Przez jakiś czas przysłuchiwaliśmy się pewnemu zespołowi, który zagościł na scenie ogrodowej. Zespół nazywa się Polly & the Billets Doux i jest mieszaniną blusa, country, folku i soulu.

 

DSC_0607

Potem uchwyciłam jeszcze jeden zespół – Cyan Kudu – uformowany przez grupę młodocianych chłopaków, zwycięzców konkursu Bryanston School Battle of the Bands w 2013 roku. Określają swoją muzykę jako alternative-indie-pop.

DSC_0616

Właściwie to by było na tyle z dnia pierwszego, bo zaraz potem nastała kolejna faza integracji. A  potem moja 4-godzinna warta jako general steward. Właściwie moje zadanie polegało na wędrowaniu dookoła ogrodów i sprawdzanie czy panuje tam porządek. Ale o wolontariacie napiszę później…

Kolejnego dnia przywitała mnie piękna pogoda i mnóstwo ciekawych rzeczy do robienia. Miałam więcej czasu na rozejrzenie się dookoła i pstrykanie zdjęć. Uchwyciłam te wszystkie piękne kolory, które od teraz będą mi się kojarzyły tylko i wyłącznie z tym festiwalem.

DSC_0686

DSC_0626 DSC_0634 DSC_0637

Larmer Tree to raczej mały festiwal. Podejrzewam, że nie było więcej niż 5 tysięcy osób w tym mnóstwo dzieci. Bardzo rodzinne wydarzenie i wiele atrakcji dla młodocianych. Mam nadzieję, że jak się swoich doczekam, to też zabiorę je na taki festiwal, przy czym sama też będę się genialnie bawić… na przykład kręcąc hula hopem.

DSC_0639 DSC_0629A jeżeli chodzi o inne atrakcje, to ciekawe były… warsztaty muzyczne. 

Ja na przykład wzięłam udział w warsztatach grania na rurce PCV, czyli uproszczonym didgeridoo.

DSC_0663 DSC_0671

a także uczyłam się grać na djembe.

DSC_0938 DSC_0920 DSC_0952

Przyglądałam się również zmaganiom z bodhran

DSC_0881

Na festiwalu bardzo popularne były wianki wszelkiego rodzaju, które można było dostać na takim uroczym straganie.

DSC_0642

Chyba najprzyjemniejszym miejscem były ogrody, w których można było się schować przed upałami. Znajdowało się tam wiele ciekawych rzeczy, jak na przykład „drzewo życzeń”, „drzewo książkowe” z którego można było wziąć dowolną książkę i czytać, małe domki dla wróżek w pniach, stoliki z grami planszowymi, warsztaty survivalu dla dzieciaków i wiele innych atrakcji. Największe wrażenie zrobił na mnie nocny tunel ze światłami, które były uruchamiane przez graną melodię. Właściwie to w ogrodach spędziłam moją pierwszą 4-godzinną nocną wartę.

A w cieniu drzew można było także porobić na drutach, albo odpocząć na trawie.

DSC_0646

Chyba najbardziej klimatycznym miejscem w ogrodach była scena Lostwood razem z ogromnym metalowym paleniskiem z kulami dyskotekowymi i wieczornymi opowieściami przy ognisku. Naprawdę niezapomniane wrażenie.

DSC_0653

Jeżeli chodzi o festiwalowe jedzenie, to było ono nieco drogie. Pomiędzy rodzajami i smakami można było dowolnie wybierać. Ja skusiłam się parę razy na zapiekane ziemniaki z sosami i sałatkę. Przeciętna cena jednego posiłku to 5 funtów. Na szczęście wolontariusze mieli dostęp do HQ, w którym cały czas był dostęp do tostów, chipsów, owoców, batoników, napojów oraz ciepłej wody. Ja miałam ze sobą pyszne zupki chińskie i właściwie na jedzenie nie wydałam więcej niż 15 funtów w ciągu 5 dni.

DSC_0659

Kolejna scena to The Social, czyli wielki i nieregularny pomarańczowy namiot. W ciągu dnia można było tam zobaczyć wielu ciekawych wykonawców dla dzieci i dorosłych, a wieczorami zamieniał się on w prawdziwie integracyjny namiot. A późną nocą zbierało się tam grono młodocianych i bawiło się wspólnie do muzyki elektronicznej.

Na zdjęciu poniżej znajduje się Will McNicol, niesamowity gitarzysta klasyczno-akustyczny.

 

DSC_0662 DSC_0687

Jak już wcześniej wspominałam, na festiwalu można spotkać wiele ciekawych osobistości, które Cię pomalują, narysują, rozśmieszą, nakręcą, przestraszą…

DSC_0869

DSC_0693 DSC_0688 DSC_0678

Bardzo popularnym transportem wśród dzieci były wózki z zadaszeniem ciągnięte przez rodziców.

DSC_0707

Kolejnym zespołem, któremu się przysłuchiwaliśmy w porze lunchowej był The Woodland Creatures, właściwie duet współlokatorek, które bazują na tradycyjnej muzyce folk, tworząc niesamowity klimat do spożywania posiłku na trawie.

 

DSC_0702 DSC_0700

Pomiędzy występami artystów na scenie pojawiało się dwóch DJ’ów, pod zacną nazwą Still Moving DJs, którzy napełniali nasze uszy muzyką w stylu electro-swing.

DSC_0721

Kolejnym wykonawcą, którego przyszło mi  usłyszeć była Nuala Honanze swoim soulowym głosem w folkowej aranżacji.

 

DSC_0720

Właściwie to zaraz potem odbyła się moja popołudniowa zmiana i kolejne 3 godziny spędziłam na nic nierobieniu i siedzeniu w odblaskowej kamizelce. Natomiast ostatnią godzinę odbyłam na backstage’u oglądając zza sceny koncert Molotov Jukebox, a potem grzecznie czekając na występ Seasick Steve’a. Właściwie moja zmiana skończyła się tuż przed jego wejściem na scenę, więc szybko pobiegłam po mój aparat, aby móc zrobić choć trochę zdjęć tej gwieździe wieczoru. Spotkałam się z resztą moich znajomych gdzieś w tłumie i nie wiem jakim cudem po paru minutach znalazłam się pod sceną, bo tłum był raczej ogromny. Ale oglądanie koncertu z pierwszego rzędu to jest naprawdę niezapomniane przeżycie!

 

DSC_0848 DSC_0829 DSC_0828 DSC_0819

Właściwie to by było na tyle z mojej relacji z pierwszych dwóch dni festiwalu. Żeby was totalnie nie zanudzić, postanowiłam podzielić moją opowieść na dwie części. W kolejnym poście napiszę podsumowanie i trochę więcej o wolontariacie. Trzymajcie się!

podpis