pierwsza recenzja „życia Pi”

Life Of PiCzekacie z niecierpliwością na ekranizację książki Yanna Martela? Ja czekałam, poszłam do kina i się nie zawiodłam! Po tak dobrze zapowiadającym się trailerze jedyne co można zrobić, to właśnie wybrać się do kina. Żałuję tylko, że nie zobaczyłam wersji 3D bo na pewno zaskoczyłaby mnie bardziej. Zakładam, że mimo wielkiego bum na Hobbita, Życie Pi nie pozostanie niezauważone, a nawet jestem pewna, że recenzenci będą się rozpływać nad jego efektami wizualnymi!

Pierwotnym założeniem było przeczytanie książki. Jedni podpowiadali, że jest niesamowita, drudzy, że za długa, nudna i się ciągnie. Zaczęłam czytać, ale przytłoczona zbyt emocjonalno-filozoficzym podejściem, poległam na braku znajomości języka angielskiego.  Nie żałuję jednak, że zobaczyłam film jako pierwszy. Dał mi on cudowny obrazek Indii oraz niesamowite widoki na oceanie. Nie byłabym w stanie sobie tego wyobrazić czytając książkę, więc dlatego w tym wypadku obraz góruje nad wyobraźnią.

Historia bardzo prosta, za to osadzona w niesamowitych realiach. Indyjska rodzina, prowadząca ZOO jest zmuszona do opuszczenia rodzinnego miasta. Wyrusza więc w bardzo długą podróż statkiem do Kanady (oczywiście zabierając ze sobą wszystkie zwierzęta). Niestety podczas sztormu statek zaczyna tonąć. Z jego wraku udaje się uciec jedynie bohaterowi Pi oraz nielicznym zwierzętom, które walczą między sobą o przetrwanie na bezkresnym oceanie. Chłopak zostaje sam i aby przeżyć musi nauczyć się żyć razem z najgroźniejszym towarzyszem podróży, jaki mógł mu się przytrafić – tygrysem bengalskim. W filmie bardzo uwypuklona jest kwestia religijna. Młody Pi poszukuje swojego boga, a kiedy dochodzi do najtrudniejszych dla niego chwil, całkowicie oddaje się decyzji stwórcy. Całość zwieńczają bardzo zaskakujące przemyślenia bohatera, wypowiadane już po przeżyciu 227 na środku Pacyfiku.

Właściwie cała ta prostota historii może odstraszać swoją… prostotą. Nic bardziej mylnego. Dynamicznie zmieniający się ocean (!) jest tak nieziemsko ukazany, jak gdyby wszystko było totalnie nieprawdziwe. Z relacji znajomego jednak wiem, że tak właśnie potrafi wyglądać rejs statkiem przez bezkresne wody. Każdy kadr z tego filmu mógłby być ukazany jako najwyższej klasy fotografia zdobywająca nagrody na światowych wystawach. Naprawdę nie wiem jak wyrazić mój zachwyt dla tych cudownych widoków, więc tylko pokażę wam niektóre ujęcia z tego filmu poniżej.

Jeżeli chodzi o muzykę (bo po ostatniej recenzji przyrzekłam sobie zwracać więcej uwagi właśnie na nią), to w tym wypadku spisała się nieźle, ale powiem szczerze, że nie jest powalająca na kolana. Osobiście zrobiłam taki myk – przed pójściem do kina załączyłam sobie soundtrack do Życia Pi, który może fajnie się słuchało, ale nic nadzwyczajnego w nim  nie było. Na pewno nie pobije on soundtracku do Władcy Pierścieni czy Requiem for a dream. Jednak w zestawieniu z całością wizualną mogę stwierdzić, że bardzo dobrze się komponuje i nadaje momentami egzotycznego wydźwięku.

Film polecam przede wszystkim miłośnikom kina indyjskiego, którzy znajdą bliskie ich sercu klimaty, zwłaszcza w pierwszych minutach seansu. Jest to pozycja także dla tych, którzy zachwycają się każdymi pięknymi widokami i od razu marzą o tym, jak byłoby pięknie zobaczyć coś takiego na własne oczy (ja! ja!).

Podsumowując jedynie mogę powiedzieć, że w filmie się zakochałam. Jak nie w przyszłym tygodniu, to w następnym wybiorę się do kina obejrzeć go jeszcze raz, ale w wersji 3D, która wydaje mi się odpowiedniejsza dla jego oglądania.  A jedyne co wam polecam, to zarezerwować już bilety na 11 stycznia!

I żeby nie być  gołosłowną, to przedstawiam wam poniżej niektóre kadry z filmu, a także dwa filmiki warte obejrzenia: tutaj tutaj (koniecznie w jakości HD zobacie).

LOP-127 LOP-104 life-of-pi1 LOP-165 LOP-211 LOP-324 LOP-384