o narodzie angielskim pieśń pierwsza

DSC_4431Po pięciu miesiącach pobytu w Anglii wypadałoby się podzielić swoimi spostrzeżeniami. Z góry przepraszam za generalizowanie, ale to jest moja indywidualna opinia na temat Anglików. Naród jak naród – ma swoje wady, zalety i przypisane stereotypy, a ja postaram się to trochę rozjaśnić.

Więc po pierwsze How are you? zamienne z  All right? – Jeżeli nie usłyszysz tego co najmniej dziesięć razy dziennie, to znaczy, że nie jesteś w Anglii. I wcale nie przesadzam. Tutaj każdy przywitanie łączy z takim oto pytaniem. Wydawać by się mogło, że to bardzo miłe z ich strony, ale… oni wcale nie oczekują jakiejś wyszukanej odpowiedzi. Czasami nawet nie chcą z Tobą rozmawiać, a co dopiero wiedzieć co u Ciebie słychać. Najlepiej odpowiedzieć coś w stylu „good and you?” i sprawdzić jak zareagują na ten nieprzewidziany zwrot akcji.

Oh sorry bo mnie szturchnąłeś, oh sorry bo wjechałaś mi wózkiem z tesco w plecy, oh sorry bo stoisz mi na drodze. Nawet jak zdarzy ci się kogoś kopnąć, to i tak cię przeproszą. Ale wiedz, że oczekują w zamian tej samej kwestii od ciebie.  Najlepiej iść i powtarzać oh sorry, to na pewno wszyscy będą zadowoleni.

W Anglii spotykamy się z większą bezpośredniością niż w Polsce. I tak oto niedawno zostałam zaczepiona przez jakiegoś młodego mężczyznę na rowerze: Hi! Nice dog, are you single? Oczywiście nie mogłam odmówić krótkiej pogawędki, ale na „umówioną randkę” nie przyszłam. Ludzie do ciebie zagadują i są nadzwyczaj mili. Starają się poprowadzić jakoś rozmowę wtrącając wątek o pogodzie. Od razu wyczują, że jesteś z innego kraju, a po akcencie zaraz ci powiedzą z jakiego. A kiedy już zgadną, że mają do czynienia z Polakiem, to nawet powiedzą ci dzinkuję lub dzindobry. A potem pochwalą twój angielski i na pewno powiedzą, że jest lepszy od ich polskiego.

A jeżeli stoisz jak kołek i nie wiesz co odpowiedzieć, to tylko patrz wymownie i powtarzaj co jakiś czas yeah. Jest duże prawdopodobieństwo, że unikniesz dłuższej wypowiedzi, a twoje niezrozumienie przemknie bokiem. Ja co prawda przejechałam się na moim yeah parę razy, jednak nadal uważam to za świetne wybrnięcie z niezręcznej sytuacji.

Kolejna sprawa – co Brytyjczyk to inny akcent.  I do tego trzeba się przyzwyczaić. Bo niby większość mówi podobnie, ale niektórzy trochę bardziej bulgoczą a inni szeleszczą. I albo trzeba się wsłuchać, żeby zrozumieć, albo patrz akapit wyżej.

To teraz powiem krótko o pozornej uprzejmości Anglików. Niby wszystko super i się lubimy,  a on sobie myśli, jak przestać z nią gadać. I nie powie mi wprost, że musi iść zjeść kotlet, rozwiesić pranie, zająć się ciocią, tylko będzie nadal siedział, uśmiechał się i zawsze odpowiadał. Po jakimś czasie  da się wyczuć ten pozorny uśmiech, ale na początku jest bardzo mylący: „tak! on mnie na pewno taaaak lubi!”

No to co robimy w środę – idziemy do pubu. I powiem, że to mi się tutaj najbardziej podoba. Mieszkam w starym miasteczku, z niewielką liczbą mieszkańców, a liczba pubów dziesięciokrotnie przewyższa liczbę klubów. No cóż. Jednak obserwując tych wszystkich stałych bywalców, nie wyobrażam sobie Anglii bez pubów i open mic’ów. Bo kiedy koledzy 70-latka grającego na gitarze przychodzą go posłuchać, to jest to takie urocze. I to, że większość ludzi w podeszłym wieku albo zakłada zespół, albo przychodzi do pubu spotkać się i porozmawiać. W Polsce nie ma czegoś takiego, bo staruszkom nie wypada. A szkoda.

I takim refleksyjnym akcentem chciałabym zakończyć moją pieśń pierwszą o narodzie angielskim.  Mam nadzieję, że nie przedstawiłam ich w czarnym świetle, bo są naprawdę w porządku i bardzo pomocni. I mają te swoje dziwne zachowania, ale właśnie z tej swojej inności są tak „pociągającym” narodem.

podpis