Nie wiem jak wy, ale ja lubię chodzić po muzeach. Zwłaszcza chodzić i szukać ciekawych rzeczy. Bo na przykład kto zauważył jakiś śmieszny szczegół na obrazie? Albo kogo interesuj inkrustowane oczy rzeźb egipskich? A może antyczny tyłeczek? Dziś sztuka na wesoło, czyli spacerkiem i z muzyką na uszach po Luwrze.
Jeżeli chcecie się poczuć jak ja, kiedy chodziłam po tym ogromnym muzeum, to zachęcam puścić soundtrack do Amelie.
Kiedy wysiadłam z metra, już miałam bardzo blisko do Luwru i przejściem podziemnym trafiłam do bardzo małej kolejki. Oczywiście jak wszędzie, sprawdzili mnie dokładnie i zaraz potem mogłam się cieszyć, że jestem w środku. Polecam bardzo mądrze wybrać inne niż piramidowe wejście, bo tam to się chyba czeka długo, nawet jak się przyjedzie o 9 rano. Jak w większości Paryskich muzeów, wstęp poniżej 26 roku życia jest darmowy i co ważne, nie trzeba czekać w kolejce po bilety – dokument tożsamości pokazujemy przy wejściu do części muzealnej.
Co należy zrobić przed przystąpieniem do zwiedzania, to stanąć przy Informacji i zabrać ze sobą plan Luwru (dostępny w języku polskim). A zaraz potem poświęcić chwilę, żeby go ogarnąć. Niestety zrobiłam to za późno i bardzo mile błądziłam sobie po Luwrze. Musicie wiedzieć, że nie jest się w stanie zobaczyć wszystkiego dokładnie przez jeden dzień. Ja spędziłam 4 godziny maszerując i wydaje mi się, że ominęło mnie mnóstwo eksponatów wartych uwiecznienia. Co jest super, to to, że można robić zdjęcia.
Na planie zaznaczone są najważniejsze eksponaty w muzeum, warte odwiedzenia, a każde pomieszczenie jest dokładnie oznaczone. Jeżeli będziecie za nimi podążać, to się raczej nie zgubicie. Nawet przed przyjściem możecie się dobrze zapoznać z planem, który znajdziecie tutaj.
Zwiedzanie muzeum zaczęłam od Nike z Samotraki, którą możecie zobaczyć na poniższym zdjęciu z oddali, a na kolejnym z bliska.
Poniżej możecie zobaczyć jeden długi korytarz z malarstwem włoskim od XIII do XVIII wieku.
Żeby dotrzeć do Mona Lisy i zrobić jej zdjęcie z bliska, trzeba przebrnąć się przez trochę ludzi. Każdy z nich dzierży aparat w ręku, aby uwiecznić tę jedną i niepowtarzalną chwilę spoglądania na to arcydzieło przez kuloodporne szkło. Nie ukrywam, że zrobiłam tak samo.
Poniżej małe porównanie Ewa vs Wenus z Milo. Powiem szczerze, że ma całkiem ładnie zarysowane mięśnie i w ogóle dobrze wygląda jak na swoje lata. Za to ja mam ręce.
Parę widoczków z okien Luwru.
Twarz bardzo zmęczonego życiem człowieka, zapewne filozofa.
A oto jak powinny wyglądać pośladki według klasycznego kanonu piękna. Aż mi się przypomniała moja prezentacja maturalna! :D
„A teraz chodź tu do mnie…”
Uwaga, przechodzimy do sztuki Egipskiej. Bardzo wiekowa figurka po lewej (przyciągnęła mnie swoją prostotą) i zapewne równie wiekowy posąg Sfinksa po prawej.
To jest hipopotam niebieski, który wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Nawet przez moment się zastanawiałam, czy nie umieścić takowego w logo mojego bloga, ale chyba nie tędy droga do fajnego loga.
Patrząc na tę rzeźbę Egipcjanina, mam wrażenie, że tunele były popularne wcześniej niż nam się wydaje.
To zdjęcie dedykowane dla jednego z blogerów, który występuje w stylizacjach z bandażem na głowie. Inspiracja, czy przypadek?
Księga Umarłych, czyli coś co możemy czytać na dobranoc panu z powyższego zdjęcia.
Ten słynny skryba jest bardzo pomarańczowy jak na mój gust. Ale za to te oczy są tak pięknie inkrustowane, że nie mogłam się oprzeć, aby pokazać wam te kamienie w oczodołach!
Poniższa rzeźbach w dziewięćdziesięciu procentach wygląda jak mój brat. Czyżbym była daleką rodziną do Amenophisa IV?
Niesamowicie piękny pierścień z maciupkimi konikami. Założę, że niejedna blogerka modowa by się o niego pobiła.
Kot. Wszyscy kochają koty. Biedny kot stracił inkrustowane oko. Ale nadal prezentuje się dumnie, jak to kot.
Kolejny przystanek pod oknem i jedno zdjęcie oddające piękno tego budynku.
A to już ostatnie zdjęcie z wnętrza bogactwem płynącego. Tyyyle złota!
Kolejne zdjęcia przedstawiają widoki z różnych okien, wszędzie tak ładnie. Tyle do zobaczenia, tak mało czasu, Luwr taki za ogromny!
To by było na tyle ze zwiedzania. Oczywiście zobaczyłam o wiele więcej niż wy możecie tutaj przeglądnąć. Po 2 godzinach mój mózg przestał chłonąć informację, a po 4 całkowicie odpadłam i wyszłam.
Oczywiście byłam głodna i zmęczona. Pierwsze co zrobiłam, to usiadłam nad Sekwaną i zastanowiłam się co dalej robić. Była 13, na spotkanie byłam umówiona o 14. Miałam mnóstwo czasu na znalezienie czegoś do jedzenia, więc po krótkiej chwili przekroczyłam rzekę w poszukiwaniu jakiegoś sklepu, ewentualnie taniego bistro.
(panorama do kliknięcia i powiększenia, ale jakość niestety nie powala)
Jak możecie się domyślać, tanie bistro – to nie w centrum Paryża. Wróciłam więc na drugi brzeg Sekwany, przeszłam obok Luwru, aby gdzieś całkiem niedaleko znaleźć Carrefour’a. Zaopatrzyłam się w kanapki i tortillowe chipsy, wróciłam pod Luwr, aby spokojnie usiąść na metalowym leżaczku, przy małym bajorku, trochę zamarzając, w pięknym Jardin des Tuileries.
Czekałam do 14 przyglądając się przechodzącym ludziom. Pogoda raczej nie zachęcała do rozkoszowania się urokami ogrodu, ale było całkiem miło. Następnie spotkałam się z pewną Finką, która jest au pair w Paryżu… ale o tym w następnym poście.
PS. Chcecie więcej moich wycieczek po muzeach?