Czyli historia pewnej znajomości – długoletniej, wyczerpującej i zabierającej sen z powiek. Chciałam tego uniknąć, w końcu się udało. Dlaczego o tym piszę? Aby przekonać innych, że że można zerwać taką toksyczną relację z … laptopem.
Dobra, przesadziłam, wiem. I wcale nie miało wyjść tak dramatycznie, lecz tylko trochę poruszyć. Chciałam napisać, że jakiś czas myślałam nad tym, po co mi ten komputer w łóżku, czy rzeczywiście jest mi tak niezbędny do późnej nocy i czy naprawdę warto odkładać sen dla jakiegoś „poklikania”. Zapewniam, że nie. Odkąd postanowiłam sobie nie brać komputera do łóżka i gasić go o 22, cudownie znalazł mi się czas na czytanie. I nawet jeżeli po przeczytaniu paru stron zasypiam, to wiem, że ostatnim co zobaczyłam były znaczki na papierze a nie multum reklam bijących z Internetu.
Kolejną sprawą, która przybliżyła mnie do sukcesu, było umieszczenie mojego chybotliwego biurka i zamontowaniu na nim „na stałe” mojego laptopa. Teraz wiem, że mam miejsce przeznaczone tylko do celów komputerowych i staram się jak najaktywniej spędzać przy nim czas. Mimo mobilności laptopa pozostawiam go w spokoju, niech sobie poleży i poczeka na ciekawsze czasy podróżnicze.
Nie wiem czy mam jakąś moc poruszania, ale chciałabym zasugerować żebyście na jakiś czas odłożyli nocny komputer na rzecz książek. Chociaż powiem Wam szczerze, że mi się milion razy lepiej pisze w nocy i kiedy mam wenę, to mnie już nic nie powstrzyma od pisania. Ale to tylko od czasu do czasu…