Postanowiłam napisać coś totalnie nie w moim stylu, ale coś co może część z Was zaciekawić. Powiedzmy, że ten post otrze się trochę o styl bycia, trendy i różne wizerunki, ale będzie przede wszystkim bardzo ekshibicjonistyczny. Posłuchajcie opowieści o moich włosach…
A wszystko zaczyna się w lutym 2011 kiedy niespodziewanie mama obcina mi moje zwykłe, długaśne włosy dosyć drastycznie na krótko. Wtedy też przychodzi do mnie bardzo ciekawa myśl, że włosy to tylko włosy, które zawsze odrosną i od tego czasu jest to moim powiedzeniem przed każdą decyzją odnośnie włosów.
Kolejna zmiana przyszła w czerwcu 2012, kiedy moje włosy stały się znowu pokaźnie długie i zaraz przed wyjazdem do Francji zrobiłam sobie ombre.
W międzyczasie kiedy miałam ombre, moje włosy przechodziły parę ciekawych zabiegów. Między innymi krótkotrwałego lokowania,
albo zabarwiania końcówek na niebiesko (taaaaaak… byłam elfem).
Potem przyjechałam do Anglii z długimi włosami i ombre i przez kilka miesięcy wyglądałam tak:
Gdzieś tak w połowie lutego tego roku wybrałam się na tydzień do Polski i oczywiście przyszła mi do głowy bardzo super myśl, żeby coś w sobie zmienić, a jeżeli chodzi o zmiany, to najbardziej efektywne są włosy, więc zrobiłam grzywkę i pierwsza myśl jak zobaczyłam siebie w lustrze była o taka:
Potem okazało się, że grzywka wcale nie jest taka zła i teraz uważam, że mi pasuje. Jakoś mniej więcej w kwietniu oddałam się w ręce mojego host-dziecka, które obcięło mi dobre 20 cm włosów. Chodziło mniej więcej o to, żeby obciąć w końcu te zniszczone, utlenione końcówki i skończyłam raczej średnio zadowolona.
Zawsze moim marzeniem było mieć takie piękne, długie i pomierzwione włosy jak Rihanna w teledysku Man Down i tak bardzo do tego dążyłam i ciągle dążę, ale chyba okrężną drogą. Kiedy wróciłam w sierpniu do Polski, pierwsze o czym pomyślałam, to właśnie zmiana koloru na jakiś super czerwony. A żeby do tego mogło dojść, to musiałam zostać blondynką na kilkadziesiąt minut. Ale to było przeżycie!
Zaraz potem włosy ponownie zostały poddane operacji barwienia, żeby uzyskać coś czerwonego. Wyszło niestety dziwnie malinowo…
Po dobrych kilku myciach miałam na głowie coś znacznie jaśniejszego i bardziej rudego niż czerwonego. W sumie ta wersja mi się bardzo podobała.
Ale oczywiście pana Ewa vel Zmiana zapragnęła czegoś zupełnie odmiennego i postawiła na dredy. Tak więc od miesiąca na mojej głowie mam 36 dredów, których robienie zajęło dwa dni po 5 godzin. Nie jestem do końca przekonana czy je lubię, ale na pewno wyglądam inaczej niż zwykle. A największą motywacją do ich zrobienia było to, że moje włosy były bardzo drastycznie zniszczone przez utlenianie i każde ich mycie było totalną katorgą. A oto najnowsze zdjęcie włosów:
Bardzo mnie ciekawi, co kolejne miesiące przyniosą. Ojej, ależ będzie zabawnie! A tak w ogóle to jakie są wasze przygody z włosami?