Bristolowe love

wpid-DSC_0235_20131104151321120.jpg

Kocham CouchSurfing! I to taką miłością zasłużoną. Niektórzy twierdzą, że to niebezpieczne, a według mnie, to ludzie o ograniczonych umysłach są najbardziej niebezpieczni na świecie…

Mogłoby się wydawać, że wyjazd do obcego miasta po zmierzchu to nie jest najlepszy pomysł. A jak już się jedzie spotkać z osobą poznaną dzień wcześniej przez internet, to już w ogóle! Tym bardziej, jeżeli jesteś samotnie podróżującą dziewczyną i masz zamiar pójść tego wieczoru na domówkę, z kompletnie obcymi osobami. Jeżeli możesz się pod czymś takim podpisać, to witaj w klubie!

Tak mniej więcej wyglądała moja sobota. Bo moja rodzina i znajomi w Polsce mieli imprezę, to czemu ja miałabym się jakoś nie zabawić? Ale jak to zrobić, skoro wylądowałam dwa tygodnie temu w nowym miejscu i jestem kompletnie bez znajomości? Oczywiście należy skorzystać z couchsurfingu i napisać do jakiejś ciekawej osoby. I tak wybrałam M. – trochę takiego hippie człowieka, z trzydziestoma referencjami (czułam się względnie bezpieczna) i całkiem ciekawą osobowością wywnioskowaną z przeczytania profilu. Po kilku wymienionych wiadomościach umówiliśmy się w Bristolu, wieczorem, aby potem pójść na wyżej wymienioną domówkę.

Cały ten (znowu spontaniczny) wyjazd okazał się całkiem dobrym startem w nowe znajomości i poznanie genialnego miasta. Impreza okazała się bardzo udana, nawet nie zauważyłam jak z niej wychodziłam gdy ponoć była 5 nad ranem. Przespałam kilka godzin, by potem z bardzo miłym M. udać się na lunch, a w rzeczywistości bardzo obfity sunday roast.

wpid-DSC_0235.jpg

Bristol uwiódł moje serce. Nawet chyba stało się to już dawno temu, podczas zachwytu nad serialem Skins. A na moim poprzednim blogu bardzo poważnie zapewniałam, że tam kiedyś zamieszkam. I być może to stanie się w jakimś stopniu prawdą… Bo moje cudne Bath jest oddalone tylko o 20 km od centrum Bristolu. A dlaczego mnie tak bardzo zauroczył? Otóż…

  • Bristol jest chyba najbardziej alternatywnym miejscem w jakim kiedykolwiek byłam. Mnóstwo kolorowych kamienic, murali, graffiti, ciekawych ludzi do obserwowania (wiele z nich ma dready!) i duża ilość kawiarenek z ciekawymi wydarzeniami.
  • w mieście duże znaczenie ma też sztuka i cała art-otoczka. Są warsztaty DIY, fotografii, wystawy, koncerty przez cały tydzień, wymiany umiejętności, wieczorki językowe, wykłady, slajdowiska i inne…
  • nie można narzekać na nudę. Zawsze znajdziesz ciekawe miejsce, w którym możesz odpocząć i chociażby poobserwować ludzi. Poza tym wszyscy są super mili i dużo osób zaczyna zupełnie przypadkowe rozmowy.

Dobra, może to nie jest jakoś super dużo punktów, ale wyobraźcie sobie, że byłam tam tylko jeden dzień i to mi się szczególnie rzuciło w oczy. Na pewno będę się starała jeszcze tam wrócić, spotkać z osobami, które poznałam, a także pójść na jakiś większy koncert czy cuś. Opcji jest naprawdę wiele. A tak w ogóle, to powiedzcie, czy ktoś z Was był w Bristolu i jakie macie odczucia co do tego miasta? A może jakieś miejsca warte odwiedzenia?

Na poniższym zdjęciu znajduje się „The Canteen”, w której miałam okazję być dwa razy. Wieczorem na piwie, w południe na obiedzie. Mają codziennie wieczorem muzykę na żywo i wiele innych ciekawych wydarzeń (a z tej wielkiej dyni stojącej w kącie dostaliśmy za free zupę jako przystawkę do naszego dania!)

wpid-DSC_0238.jpg

A to jest jeden ze stolików w wyżej wspomnianym miejscu… śliczny, prawda?

wpid-DSC_0237.jpg

Tak jak napisałam wyżej, na pewno do Bristolu wrócę, bo zapowiada się  całkiem ciekawe wyzwanie poznania nowych ludzi. No i w Bath też na pewno spróbuję. Muszę wyciągnąć też aparat i ruszyć dupsko na jakąś fotograficzną ekspedycję, bo na razie korzystam tylko z telefonu. Chociaż w sumie może być później nieco ciężko z zamieszczeniem zdjęć na blogu, jako, że korzystam z antycznego laptopa (bez mikrofonu i kamerki!). No i właściwie muszę zarobić sobie na laptopa i parę innych rzeczy. Poza tym czuję się głupio bez codziennej blogowej dawki, więc opowiadajcie co u Was!

podpis