Już dawno temu wyśniłam sobie moją podróż marzeń… do Islandii. Nie wiem czy marzenie wpadło mi do głowy pod wpływem opowieści mojego znajomego, słuchanej muzyki islandzkiej, czy po prostu parcia na północ Europy. Nawet nie wiem dokładnie kiedy zakochałam się w tych widokach i języku.
I było to moim marzeniem, przez długi, długi czas. Wiedziałam, że to wcale nie jest takie odległe, kiedy w końcu się tam pojawię, jednak bałam się wykonać ten pierwszy krok. I nadszedł pewien piękny dzień, kiedy poszłam z moją do pracy. I przez wiele godzin, kiedy plewiłam okropne róże, zaczął w mojej głowie kiełkować pewien plan. Nie wiem czy kiedyś tak mieliście, ale moje serce z każdą minutą biło coraz szybciej, a w głowie układały się idealne pomysły na podróż. Po mniej więcej dwóch godzinach rozważań poinformowałam o tym mamę, która stwierdziła „możesz jechać, rób co chcesz, ale lepiej będzie jak sobie jakiegoś towarzysza znajdziesz…”. Ja na to taka bardzo podekscytowana, że „super, super, na pewno znajdę i jak tylko wrócę do domu to kupię bilety”. Tak… ekscytacja sięgała najwyższych granic.
Wróciłam do domu, trochę ochłonęłam i sprawdziłam ceny biletów. „O matko, jak tanio! A jak ich teraz nie kupię, to na pewno za 10 minut podrożeją”. Jako, że jestem osobą, która w wielu sytuacjach radzi się mamy, szybko pobiegłam na dół, rozemocjonowana krzycząc, że lecę na Islandię, ale czy kupić bilety, czy nie kupić. Moja mama to prawdziwa oaza spokoju w porównaniu z wulkanem moich szalonych pomysłów. Powiedziała mi tylko „rzuć monetą”.
I tak też zrobiłam… no i wiecie co wyszło, żeby kupić. I tak oto od paru tygodni jestem szczęśliwą posiadaczką biletów na tę magiczną wyspę. Bo tak naprawdę, rzucanie monetą w momentach największej rozterki jest chyba najlepszym rozwiązaniem. I w czasie kiedy moneta spada, a Ty czekasz, żeby ją odsłonić, już wiesz co tak naprawdę chcesz żeby się wydarzyło. Chociaż zawsze staram się rozważać moje pomysły bardzo skrupulatnie, ostatnio rzucałam monetą dość często i tak oto skończyłam z rudymi dredami i bolącym karkiem po wczorajszej imprezie Halloweenowej.
Skoro Islandia była moim wielkim marzeniem, postanowiłam, że się bardzo solidnie do tej wyprawy przygotuję. Czasu mam jeszcze masę i do czerwca na pewno wpadnie mi milion idealnych pomysłów do głowy, jednak stwierdziłam, że bez wsparcia finansowego sobie tak super nie poradzę. Założyłam więc słoik, do którego mam zamiar odkładać po 20 funtów każdego tygodnia. A w czerwcu, jeżeli składanie pieniędzy pójdzie po mojej myśli, powinnam mieć już odpowiednią kwotę na sprzęt obozowy, dobre buty, plecak i coś do jedzenia.
***
Jeżeli czegoś naprawdę, ale tak naprawdę bardzo pragniecie, to nie pozwólcie odlecieć temu w niepamięć. Wykorzystajcie swój pomysł, poczekajcie, niech on dojrzeje w waszych głowach, a potem zabierzcie się za stopniową realizację. Zapewniam, że zazwyczaj znajdziecie odpowiednią drogę, która doprowadzi Was do celu. Właściwie to kiedyś napisałam dużo więcej o spełnianiu marzeń – między innymi tutaj i tutaj. Zaglądnijcie jak macie ochotę.
Mam nadzieję, że i Wy żyjecie marzeniami!