Już od dawna zbierałam się na napisanie tego postu i całkowicie nie wiedziałam jak zacząć. Są takie rzeczy, z których jesteśmy cholernie dumni, ale aż głupio się przyznać. Jest wiele rzeczy, z których bylibyśmy dumni, ale musimy jeszcze popracować. Są rzeczy tak oczywiste, z których powinniśmy się cieszyć, ale jakoś nam to nie wychodzi. A ja jestem dumna z mojego angielskiego.
Zajęło mi to dobre 12 lat zanim opanowałam język w tym stopniu. Tym, czyli jakim? Nie wiem czy sukces można mierzyć w godzinach poświęconych na naukę, w rozmowach z Brytyjczykami, przeczytanych książkach, czy też może pewności siebie w posługiwaniu się językiem. Jednak wiem na pewno, że coś osiągnęłam. Gdyby nie znajomość angielskiego, nie potrafiłabym się odnaleźć w nowym kraju, poznać znajomych z całego świata i załatwiać drobne sprawy w UK. I teraz za każdym razem uświadamiam sobie bardziej i mocniej, że nauka języka ma sens. Bo nawet nie chodzi o podróżowanie i jakąś tam jego znajomość, ale o komunikację, wymianę opinii, nowe idee… ciekawych ludzi po prostu. I nie ma nic piękniejszego niż uświadamianie sobie, że osiągnęło się zadowalającą płynność.
Ponad 10 miesięcy w Anglii to dużo czasu. Ale znam osoby, które są i dłużej, a język ich nie wyszedł nic poza sferę podstawowego „how are you”. Żeby się nauczyć, trzeba się rzucić na głęboką wodę, najlepiej samemu (pod warunkiem, że choć trochę umiemy pływać). I tak oto, z ponad 10-letnim stażem nauki w szkole udało mi się wyskoczyć na Wyspy i zanurkować w anglojęzycznej kulturze. I tak porównując, te 10 lat to takie brodzenie w wodzie po kostki, a 10 miesięcy na Wyspach, to prawdziwa nauka pływania.
Warto pamiętać, że nie wolno się bać popełniać błędów. Prawdopodobnie Anglicy popełniają ich więcej od nas. I naprawdę nikt nie będzie się na Ciebie krzywo patrzył, jeżeli zapytasz o coś koślawym angielskim. I będą na pewno Ci powtarzali, że mówisz lepiej po angielsku, niż oni po polsku. I nawet część z nich powie Ci, że Twój angielski jest bardzo dobry. A to wszystko bardzo motywuje do dalszego rozmawiania.
I ostatnio nadszedł moment, kiedy pomyślałam sobie, że angielski nie jest już moim problemem. Cokolwiek chcę powiedzieć – powiem. Cokolwiek przyjdzie mi załatwić – załatwię. Chcę coś obejrzeć po angielsku – zrozumiem. I nawet już mnie głowa tak nie boli od myślenia. Tak, to był ten moment, od którego jestem cholernie dumna z mojego angielskiego.
A na koniec jeszcze parę rad dla drogich nauczycieli języka angielskiego.
1. Nie bójcie się puszczać filmów na lekcjach! Puszczajcie ich dużo, z napisami po angielsku, jakieś proste bajki, cokolwiek! A na zadania domowe oglądnięcie ulubionego filmu po angielsku.
2. Gramatyka to nie wszystko. A raczej wszystko związane z mówieniem po angielsku to nie gramatyka.
3. Jak nie przyzwyczaicie uczniów do mówienia po angielsku na lekcjach, to będzie im bardzo ciężko się potem przełamać. I to jest prawda! Przez te lata nauki w szkole, nie wiem czy spędziłam więcej niż 5 minut mówiąc bez przerwy po angielsku. A właśnie o to w tym chodzi, żeby mówić.
4. Czytanie po angielsku jest super-mega-fajne i satysfakcjonujące, a żeby się nie zniechęcić zapraszam do posta tutaj.
5. Nie ma nic lepszego, jak szukać informacji na frapujący nas temat po angielsku i całkowicie w tym przepaść. Czyli pasję rozwijać w innym języku! (ja tak mam z fotografią)
***
Bo warto coś w życiu osiągnąć!