Jeszcze z głową pełną wrażeń i totalnym zmęczeniem postanowiłam opisać wam moje Stonehengowe doświadczenie z minionego czwartku. Zrekonstruowanie wydarzeń nie będzie zbyt łatwe, ale się bardzo postaram!
Właściwie to wszystko zaczęło się dwa miesiące temu, kiedy mój znajomy wspomniał o wydarzeniu, jakim jest Summer Solstice przy Stonhenge. Cała atrakcja polega na tym, że w nocy z 20 na 21 czerwca (przesilenie letnie), przy tych sławnych kamieniach zbiera się ogromna liczba ludzi, którzy wspólnie świętują najkrótszą noc w roku. Wydarzenie jest o tyle niezwykłe, że można przyjść i dotknąć tych magicznych głazów, tańczyć w środku kręgu, biesiadować i dzielić tę niesamowitą atmosferę z innymi.
Początkowo zostałam zaproszona na imprezę, z której mieliśmy wyruszyć nad ranem do Stonehenge, aby tam podziwiać wschód słońca. Niestety plany się zmieniły i nie udało mi się tam dotrzeć, jednak szczęśliwym trafem razem z jednym znajomym zostałam podwieziona vanem do miasteczka Amesbury, z którego dzieliło nas parę kilometrów do Stonehenge. Nasza cudowna trasa prowadziła przez dosyć wysoką trawę i kłujące zielska na samym środku drogi szybkiego ruchu A303. A wyglądało to mniej więcej tak:
Po około 50 minutach marszu zobaczyliśmy w oddali dużo świateł i usłyszeliśmy dzikie dźwięki – to był na pewno nasz cel. Ostatnie paręset metrów szliśmy trasą wyznaczoną nam przez policjantów prowadzącą pobliskimi polami. Przy wejściu sprawdzono zawartość mojego plecaka i torby na aparat, a także zapytano się mnie co tam mam, ja na to „piwa”, strażnik: „proszę wejść” :D Takie wydarzenia to ja lubię.
Dobra, byliśmy na miejscu otoczeni przez masę świetnych ludzi, dreadów, druidów, brodaczy, bębniarzy, kolorowych twarzy… policjantów. Po jednym okrążeniu zadzwoniłam do mojej znajomej, z którą dość szybko udało nam się znaleźć. Usiedliśmy w tłumie gdzieś pod jakimś kamieniem i w towarzystwie jej i innych znajomych wypiłam mój browarowy zapas. A poniżej nieco nawiedzone zdjęcie z mrocznym zarysem mojej postaci na tle głazów.
Było ciemno wokoło, głazy oświetlone ogromnymi reflektorami. Czarne sylwetki, gdzieniegdzie żarzące się papierosy, ludzie tańczą, ludzie śpiewają, ludzie się bawią. Policja przechodzi i nie zwraca uwagi na marihuanową otoczkę. Stonehenge tętni życiem.
Po jakimś czasie zobaczyłam mojego znajomego Brytyjczyka, który przechodził obok. Nie chciałam cały czas siedzieć w jednym miejscu, więc wyruszyłam z nim dookoła. Nie za bardzo wiem, czy posiadanie lustrzanki w tym momencie było moim szczęściem czy przekleństwem. Chciałam uwiecznić niesamowitą imprezę, jednak robienie zdjęć w nocy pośród szalono-pijano-znarkotyzowanego tłumu i bez statywu, nie jest zbyt łatwe. Zdjęcia często poruszone i nieostre, jednak chyba mają swój klimat.
Gdzieś około godziny 5 miał być wschód słońca. Słońca nie było, za to robiło się coraz jaśniej i jaśniej. A ja się zgubiłam gdzieś w środku okręgu, tańczyłam na głazach, robiłam zdjęcia i filmiki i świetnie się bawiłam.
Na sam koniec przygotowałam mini prezentację pod tytułem „ludzie Stonehenge” z której można zaczerpnąć inspiracje na przyszły rok.
***
I to by było na tyle z samej relacji ze Stonehenege z dnia 21 czerwca nad ranem. Warto wiedzieć, że taka impreza ma miejsce co roku, tego samego dnia, z podobną ilością przedziwnych ludzi. Prawdopodobnie w przyszłym roku też postaram się przybyć, no chyba że mnie wywieje w zupełnie inną stronę świata. Jak na razie pozostała mi pamiątka w postaci mchu z tych kamieni, ale ciii….