jak to jest prowadzić psi zaprzęg?

Kojarzycie film Śnieżne Psy? Być może nie jest to kino najwyższych lotów, ale rozbudziło we mnie największe dotychczasowe marzenie – prowadzenie psiego zaprzęgu. Miałam wtedy może 10 lat… I to marzenie tak we mnie tkwiło, przez długi, długi, oj długi czas. Kiełkowało kolejne 10 lat i czekało na sprzyjający moment. I oto nadszedł TEN wielki dzień – w niedzielne popołudnie spełniłam moje wielkie marzenie z listy „before I die”, a dzisiaj chciałabym Wam nieco więcej o tym opowiedzieć. Nie mam pojęcia jak sensownie wyrazić to co przeżyłam. Słowami?

Nie wiem czy jestem w stanie idealnie to opisać. Zdjęciami? Nie sądzę byście mogli wyobrazić sobie to uczucie. Filmik… też tego nie odda w pełni, ale na pewno zobrazuje jak to naprawdę wygląda. Podrzucę Wam wszystko. Wszystko co mam, wiem i najlepiej jak potrafię. Być może ktoś z Was marzy o tym samym i chciałby wiedzieć jakie to uczucie. Powiem tylko jedno, jest to megahipersuperniesamowite doświadczenie.

wpid-dsc_0837
SELFIE MUSI BYĆ!

Czy się bałam? A pewnie że tak! Bałam się, że się zawiodę, że nie będzie tak epicko, jak to wygląda na filmach akcji, że nie będzie tego magicznego momentu.  Ale było, i epicko i magicznie! Żałuję tylko, że tyle zwlekałam z wypełnieniem tego marzenia, bo w końcu jestem tu już od ponad miesiąca i było wystarczająco dużo śniegu przez cały ten czas, że mogłabym spokojnie pojeździć kilka razy. Teraz to wszystko już topnieje, jest nieziemsko mokre i papkowate. Ale i tak było niesamowicie! Naprawdę magicznie! Tak jak sobie to wyobrażałam.

Więc może teraz opowiem jak to wszystko wyglądało. Na początku przygotowaliśmy sanie. Była nas trójka, dziewczyna, która nas prowadziła jest wykwalifikowaną trenerką psów i bierze udział w przeróżnych wyścigach psich zaprzęgów. Do moich sani dostałam czwórkę czworonożnych (zobaczcie zaspane mordki na górnym zdjęciu wpisu), dzięki czemu nie jechałam za szybko i było łatwiej zapanować nad prędkością. Dostałam polecenie wbicia w ziemię ogromnego haku i kilka instrukcji na początek. Właściwie to tylko tyle: „jedziesz na końcu, więc nie musisz wykonywać komend, bo psy podążą za moim zaprzęgiem”, „zawsze trzymaj się jedną ręką sani, bo inaczej psy Ci odjadą”, „uważaj, bo jak tylko podniesiesz hak, to psy od razu ruszą”, „aby kontrolować prędkość stoi się na takiej macie i wtedy jedziesz wolniej, a jak chcesz się kompletnie zatrzymać, to stań na hamulcu”. I tyle z mojego instruktażu i treningu. Potem już tylko podniesienie haku… i ruszyliśmy. Powiem szczerze, że psy strasznie się rwały do jazdy, więc ciągnęły sanie tak bardzo jak tylko mogły. W końcu stwierdziłam, że chyba jestem za ciężka, bo jechałam wolno i stanęłam na płozach, przez co ruszyliśmy nieco szybciej…

We włosach czułam wiatr, przygodę, niesamowitą magię spełniania marzenia. Nie bałam się. Od razu wiedziałam, że to jest coś, co chciałabym powtórzyć w przyszłości, coś co nie bez przyczyny było w moim umyśle tak długo. Było cudownie. Nawet wywracanie się. A wywróciłam się trzy razy. Raz puściłam sanie i mi psy odjechały, więc potem goniłam je zatapiając się w śniegu po uda. Dwa razy zostałam przeciągnięta na brzuchu. Ale to miało swój urok. Urok uczenia się nowej umiejętności.

Nasza przygoda nie trwała długo, może pół godziny. Naprawdę za późno się zreflektowałam i powinnam była o to zapytać o wiele wcześniej. Teraz mam ogromny niedosyt. Chciałabym jeszcze raz, i kolejny raz, a najlepiej wiele razy! Chyba w przyszłą zimę wyląduję ponownie gdzieś na północy. A najlepiej to na Alasce. O mamo, tak bardzo chciałabym móc tam pojeździć w zaprzęgu.


Złapałeś bakcyla? To mam dla Ciebie jeszcze parę dodatkowych informacji.

Finnmarkslopet jest to najdłuższy wyścig psich zaprzęgów w Europie i liczy sobie 1000 km. Początek i meta jest w mieście Alta. Mój sąsiad, który użyczył mi swoich psów do spełnienia marzenia, także bierze udział w tych wyścigach i w tym roku zajął 8 miejsce na 74. Ponad 60% uczestników jednak nie kończy tego wyścigu, bo nie zdaje sobie sprawy z jakimi warunkami przyjdzie im się zmierzyć. Niektórzy przeceniają swoje możliwości psychiczno-fizyczne, a inni  nie mają dobrze przygotowanych psów do takiego ciężkiego zadania. Podczas wyścigu większość czasu jesteś skazany tylko na siebie, w zupełnych ciemnościach. Jest niebezpiecznie, okrutnie zimno (czasami do -40 stopni), jedziesz w niewygodnej pozycji przez długie godziny, ledwo śpisz, swoje potrzeby fizjologiczne załatwiasz podczas prowadzenia zaprzęgu i to wszystko trwa 5-6 dni. Tylko nieliczni docierają do końca i tylko z niektórymi psami. Kristian, mój sąsiad, opowiedział, że wyruszył z 14 psami, a dotarł z 7 do mety w tym z jednym na saniach. Od razu zapewniam, że psy nie umarły (chociaż i takie wypadki zdarzają się każdego roku), ale zostały oddane pod opiekę pomocnika podczas check pointów. W tym roku stratowała również jedna ekipa z Polski, jednak nie jestem pewna czy ten wyścig ukończyli. Wydaje mi się, że warunki z jakimi przychodzi im się tu zmierzyć, w ogóle nie są porównywalne do naszej polskiej zimy.

Poniżej wrzucam filmik stworzony przez znajomych Kristiana, którzy w tym roku zajęli miejsce 7, wyprzedzając go w ostatnich 5 km rajdu.


Jeżeli chciałbyś przeżyć podobną do mojej przygodę, koniecznie rozważ wolontariat gdzieś w Laponii. Wiele placówek zajmujących się hodowlą i tresurą psów zaprzęgowych jest dostępnych dla wolontariuszy na stronach takich jak workaway albo helpx. Ja prawdopodobnie będę celowała tak w przyszłą zimę i mam nadzieję, że moje plany się powiodą. Ja po prostu uwielbiam pracować z psami i chętnie dowiem się czegoś więcej o ich tresurze i hodowli.

Przez cudowny profil na instagramie poznałam Camerona, który przyjechał właśnie na taki wolontariat w okolice Alty. A jeżeli chcecie zobaczyć jego przygodę w zdjęciach, to koniecznie kliknijcie na jego profil, tutaj – klik klik!

Poza tym gorąco polecam Wam przeczytanie artykułu o psiej trenerce w zimowych terenach, który pojawił się w ostatnim zestawieniu wykopaliskowym.

To chyba na tyle! Macie jakieś pytania?

 

podpis

8 Comment

  1. Uwielbiam psy, ale nie wiem, czy dałabym się namówić na prowadzenie zaprzęgu.. Ciekawa sprawa, oczywiście, ale z tyłu głowy ciągle miałabym to, że psy cierpią, że się męczą, że im zimno, że to i tamto.. Chociaż pewnie wyolbrzymiam :P

    1. eva maria says:

      Mnie się jednak wydaje, że ten rodzaj psów bardziej cierpi siedząc w jednym miejscu, a nie daj borze mieszkając w mieszkaniu! Im tak naprawdę nic się nie dzieje (na krótkich dystansach) i są do tego specjalnie szkolone. To tak jakby bać się jeździć konno, bo jest się za ciężkim…

      1. tak właśnie myślałam, ale musiałabym się na żywo przekonać :D

    2. Lorelei says:

      Paula, masz złe podejście do sprawy. :) Osobiście kocham psy caałym moim sercem, są moją pasją, interesuję się ich behawiorem, psychiką, potrzebami i naturą. Człowiek bardzo pogmatwał w ich genetyce, patrząc na taką chihuahuę i wilka. W każdym razie, psy zaprzęgowe to najczęściej psy północne, stworzone do takiej pracy. Są to psy najbliżej spokrewnione z wilkiem, gdy ten potrafi pokonać setki kilometrów dziennie, w każdych warunkach. To leży również i w ich naturze, kochają wysiłek. A czy w momencie, gdy „biec, znaczy być” należy odbierać im to, co kochają najbardziej? Wszystko powinno być dostosowane do potrzeb i natury psa, w przypadku północniaków (huskich, malamutów, grenlandów, łajek, samojedów i wielu miksów ras północnych) najlepszym właścicielem dla nich będzie musher. Szczęśliwy husky to zmęczony husky, inaczej nie będzie, to jest to, co kochają i potrzebują jak tlenu! :)

  2. Zuza says:

    dobra, koniecznie muszę spróbować sama, jak tylko będę mogła!

  3. BigHug says:

    Takie prowadzenie psiego zaprzęgu pewnie jest niezapomnianym wspomnieniem :) sama nigdy o tym nie myślałam ale stwierdzam, że chętnie bym kiedyś spróbowała.

    1. eva maria says:

      Jest naprawdę nieziemsko, zwłaszcza jak się o tym tak długo myślało. I wcale nie ma nic strasznego w tym. Ja gorąco polecam, ale to zależy co kto lubi :)

  4. Niesamowite doświadczenie :D

Komentarze są zamknięte.