Wracałam dzisiaj z moim 7-letnim podopiecznym ze szkoły. W pewnym momencie podbiega do mnie i ze szczerym dziecięcym uśmiechem pokazuje mi ślimaka.
„Zabieram go do domu.” oświadcza po chwili
„To bardzo miło z twojej strony, ale powinieneś go zostawić tutaj na trawie. Na pewno będzie mu lepiej” odpowiedziałam niekoniecznie wiedząc co, żeby przypadkiem nie zastać kiedyś ślimaka na ścianie w łazience.
„Ale on jest moim przyjacielem.” Chłopiec rozczulił mnie tak bardzo, że nie miałam siły protestować.
Nasza droga ze szkoły do domu często ciągnie się w czasie, czasami nawet do 40 minut. Mniej więcej w połowie drogi zobaczyłam, że ślimak wyślizgnął się chłopcu z ręki i upadł na beton wydając dźwięk podobny do tłuczonej skorupki jajka.
„Wszystko z nim w porządku?” pytam po chwili, żeby podjąć kolejną próbę perswazji.
„On ma na imię Leo. Zabieram go do domu”
„Niech będzie”
Popatrzyłam jeszcze raz na biedne zmasakrowane stworzonko i ruszyłam z powrotem. Nie minęło 5 minut, kiedy odwróciłam się, żeby pogonić chłopca i zobaczyłam go w pozycji kucającej nad maleńką skorupką, przecierającego oczy ze smutku.
„Co się stało z Leo?”
„Chyba go zniszczyłem. Zostawię go tutaj”
„Może lepiej przenieść go na tamte zielone liście, będzie miał co jeść i będzie mu lepiej”
Chłopiec wziął potrzaskaną skorupkę i ostrożnie położył na pobliskim krzaku. Widać było jak bardzo mu jest przykro z powodu utraty nowego przyjaciela. A kiedy docieraliśmy powoli do drzwi domu odwrócił się do mnie i powiedział:
„Ewa, tęsknię za Leo”…
***
Też straciłam nowego przyjaciela, przez co odbija się moja nieobecność na blogu. Smutno mi bez ciebie, mój nowy laptopie.
jakie to słodkie! dzieci są szalenie urocze i wrażliwe… :)