Niedawno wróciłam z pewnej wulkanicznej i gorącej (w przeciwieństwie do Islandii) wyspy. Opalenizna się jeszcze trzyma, witamina D wchłonięta, zapas endorfin zakumulowany na najbliższe zimowe miesiące w Norwegii. A wszystko to dzięki mojej kochanej host rodzince, która po całych 10 dniach spędzonych razem zabrała mnie na gorące wakacje na Fuerteventurze! A dlaczego w tytule porównałam tę wyspę z czerwoną planetą? No… sami zobaczcie, trudno się nie pomylić!
Przygoda zaczęła się we wtorek nad samym ranem. Wycieczka na lotnisko, odprawa, lot z siedzeniem przy alejce… śmieszne pokładowe jedzenie i dużo czasu na spanie. Po około 5 godzinnym locie fala gorąca uderzyła mnie w twarz. A więc to taka pogoda i takie widoki będą dominowały w najbliższym tygodniu. Pustynnie gorąco, pustynnie pusto. Dobrze, że w naszym wypożyczonym samochodzie była klimatyzacja. No ale to chyba już teraz standard, bo niekoniecznie ludzie lubują się w starych samochodach jak ja.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, okazało się nasze Las Playitas jest ogromnym kompleksem białych budynków z zielonym polem golfowym pomiędzy. Tak jakby wielka oaza wśród otaczających go surowych gór wulkanicznych.
Tydzień na Fuerteventurze był moim pierwszym tak luksusowym wypoczynkiem. Dotychczas na swoje wojaże wybierałam się z plecakiem i podniesionym kciukiem. A zamiast własnego apartamentu miałam śpiwór i namiot pod ręką. Ewentualnie gwieździste niebo. I szczerze mówiąc nadal mnie nie przekonują wakacje all inclusive, chociaż miło było czegoś takiego doświadczyć. Miałam dosłownie wszystko, począwszy od szamponu i mydła w saszetkach, poprzez bufetowe jedzenie i plażę na wyciągnięcie ręki. Tyle szczęścia przez jeden tydzień!
Moje dni wyglądały bardzo podobnie. Śniadanko, jakieś treningi (zumby, piloxingu czy pilatesu), pływanie w basenie, pływanie w oceanie, lunch na mieście, nauka norweskiego, kolejne treningi, może jakaś wycieczka po okolicy, zbieranie artefaktów natury, obfity obiad, super deser i samotny wieczór w sports pubie oglądając jakieś przedstawienia. Las Playitas to miejsce stworzone dla rodzin i ludzi lubiących aktywny tryb życia. Chcąc nie chcąc, spędziłam ten czas aktywnie, z czego się bardzo cieszę. Szkoda tylko, że nie miałam przy sobie żadnej bratniej duszy, do dzielenia się tymi słonecznymi chwilami.
Wśród naszych małych wypadów wybraliśmy się do pewnej laguny – raju dla windsurferów. Woda w najgłębszym miejscu miała jakieś 90 cm, a na parę dni w miesiącu wysychała całkowicie. Po drodze spotkaliśmy też Chipa i Dayla. Takie ichniejsze wiewiórki. Wcale nie bały się ludzi i chętnie przyskakiwały jak się na nie cmokało.
Innego dnia wybraliśmy się do pięknie usytuowanej latarnii morskiej, której światło obserwowałam wieczorami z naszej plaży w Las Playitas. Zdjęcie z nagłówka dokładnie oddaje widok, jaki roztaczał się wokoło budynku. A do samej latarnii prowadziła bardzo stroma i wąska droga, bez żadnych barierek po bokach. Pierwsza, lecz nie ostatnia taka droga jaką było nam dane przemieszczać się na wyspie!
Największą komercyjną atrakcją wyspy jest Oasis Park – ogród zoologiczny i botaniczny w jednym. Ale, że bilety były cholendarnie drogie, zadowoliłam się jedynie zwiedzeniem terenu przed recepcją, widokiem paru zwierząt z okien restauracji, a także spacerkiem po ogromnym centrum ogrodniczym. No bo przecież nie będę płaciła 33 euro za patrzenie na cierpienie zwierzątek zamkniętych w klatkach!
Ostatnim miejscem jakie odwiedziliśmy była Betancuria – dawna stolica wyspy usytuowana w miejscu tak trudno dostępnym, że nie dziwię się, iż odebrano jej prawa miasta stołecznego na rzecz Puerto del Rosario położenego na wybrzeżu. Cały roadtrip obfitował w niesamowite widoki, kręte drogi, białe domki i pustynny krajobraz. Tak jak zresztą większa część wyspy.
I to by było na tyle z mojej kanaryjskiej fotorelacji. Po więcej zdjęć (i bardziej aktualnych) zawsze zapraszam na instagrama > klik klik.
Czy byliście może kiedyś na Fuerteventurze albo jakiejś innej z wysp kanaryjskich? Jakie były wasze odczucia? Jeżeli chodzi o mnie, to klimat tam totalnie nie nadaje się do mieszkania, za to na wakacje – jak najbardziej. Relaksuje, opala i pozwala znacznie bardziej cieszyć się zielenią po powrocie do domu!